odnaleziona
(część 8 Wampirzych Dzienników)
morgan rice
przekład: Michał Głuszak
O autorce
Morgan Rice plasuje się na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorów powieści dla młodzieży. Morgan jest autorką bestsellerowego cyklu fantasy KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA, złożonego z siedemnastu książek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, złożonej, do tej pory, z jedenastu książek; bestsellerowego cyklu thrillerów post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, złożonego, do tej pory, z dwóch książek; oraz najnowszej serii fantasy KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY, składającej się z dwóch części (kolejne w trakcie pisania). Powieści Morgan dostępne są w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 językach.
PRZEMIENIONA (Księga 1 cyklu Wampirzych Dzienników), ARENA ONE (Księga 1 cyklu Survival Trilogy), WYPRAWA BOHATERÓW (Księga 1 cyklu Krąg Czarnoksiężnika) oraz POWRÓT SMOKÓW (Księga 3 Królowie i Czarnoksiężnicy) dostępne są nieodpłatnie.
Morgan czeka na wiadomość od Ciebie. Odwiedź jej stronę internetową www.morganricebooks.com i dołącz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpłatną książkę, darmowe prezenty, darmową aplikację do pobrania i dostęp do najnowszych informacji. Dołącz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostań z nami w kontakcie!
Książki autorstwa Morgan Rice
KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY
POWRÓT SMOKÓW (CZĘŚĆ #1)
POWRÓT WALECZNYCH (CZĘŚĆ #2)
POTĘGA HONORU (CZĘŚĆ #3)
KUŹNIA MĘSTWA (CZĘŚĆ #4)
KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA
WYPRAWA BOHATERÓW (CZĘŚĆ 1)
MARSZ WŁADCÓW (CZĘŚĆ 2)
LOS SMOKÓW (CZĘŚĆ 3)
ZEW HONORU (CZĘŚĆ 4)
BLASK CHWAŁY (CZĘŚĆ 5)
SZARŻA WALECZNYCH (CZĘŚĆ 6)
RYTUAŁ MIECZY (CZĘŚĆ 7)
OFIARA BRONI (CZĘŚĆ 8)
NIEBO ZAKLĘĆ (CZĘŚĆ 9)
MORZE TARCZ (CZĘŚĆ 10)
ŻELAZNE RZĄDY (CZĘŚĆ 11)
KRAINA OGNIA (CZĘŚĆ 12)
RZĄDY KRÓLOWYCH (CZĘŚĆ 13)
PRZYSIĘGA BRACI (CZĘŚĆ 14)
SEN ŚMIERTELNIKÓW (CZĘŚĆ 15)
POTYCZKI RYCERZY (CZĘŚĆ 16)
ŚMIERTELNA BITWA (CZĘŚĆ 17)
THE SURVIVAL TRILOGY
ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZĘŚĆ 1)
ARENA TWO (CZĘŚĆ 2)
WAMPIRZYCH DZIENNIKÓW
PRZEMIENIONA (CZĘŚĆ 1)
KOCHANY (CZĘŚĆ 2)
ZDRADZONA (CZĘŚĆ 3)
PRZEZNACZONA (CZĘŚĆ 4)
POŻĄDANA (CZĘŚĆ 5
ZARĘCZONA (CZĘŚĆ 6)
ZAŚLUBIONA (CZĘŚĆ 7)
ODNALEZIONA (CZĘŚĆ 8)
WSKRZESZONA (CZĘŚĆ 9)
UPRAGNIONA (CZĘŚĆ 10)
NAZNACZONA (CZĘŚĆ 11)
Posłuchaj cyklu Wampirze Dzienniki w formacie audio!
Copyright © 2012 Morgan Rice
Wszelkie prawa zastrzeżone. Poza wyjątkami dopuszczonymi na mocy amerykańskiej ustawy o prawie autorskim z 1976 roku, żadna część tej publikacji nie może być powielana, rozpowszechniana, ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania informacji bez wcześniejszej zgody autora.
Niniejsza publikacja elektroniczna została dopuszczona do wykorzystania wyłącznie na użytek własny. Nie podlega odsprzedaży ani nie może stanowić przedmiotu darowizny, w którym to przypadku należy zakupić osobny egzemplarz dla każdej kolejnej osoby. Jeśli publikacja została zakupiona na użytek osoby trzeciej, należy zwrócić ją i zakupić własną kopię. Dziękujemy za okazanie szacunku dla ciężkiej pracy autorki publikacji.
Niniejsza praca jest dziełem fikcji. Wszelkie nazwy, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki. Wszelkie podobieństwo do osób prawdziwych jest całkowicie przypadkowe i niezamierzone.
Na okładce: Jennifer Onvie. Fotograf: Adam Luke Studios, Nowy Jork. Makijaż: Ruthie Weems. Kontakt: Morgan Rice
SPIS TREŚCI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY
FAKT:
Choć dokładna data śmierci Jezusa pozostaje nieznana, powszechnie uważa się, że zmarł trzeciego kwietnia trzydziestego trzeciego roku naszej ery.
FAKT:
Synagoga w Kafarnaum (Izrael) jest jednym z najstarszych miejsc na świecie i jednym z niewielu, w których nauczał Jezus. Tam to uzdrowił człowieka, który „miał w sobie nieczystego ducha”
FAKT:
Obecna Bazylika Grobu Pańskiego w Jerozolimie, jedna z najbardziej czczonych świątyń na świecie, została wybudowana w miejscu ukrzyżowania Jezusa oraz rzekomym miejscu jego zmartwychwstania. Zanim jednak powstała, przez pierwsze trzysta lat po jego ukrzyżowaniu, miejsce to paradoksalnie służyło za podwaliny świątyni pogańskiej.
FAKT:
Po Ostatniej Wieczerzy, Jezus został zdradzony przez Judasza w uświęconym ogrodzie Getsemani.
FAKT:
Zarówno Judaizm jak i Chrześcijaństwo zakładają nadejście apokalipsy, końca wszystkich dni, podczas którego przybędzie Mesjasz, a ci, którzy umarli, zostaną wskrzeszeni. W Judaizmie wierzy się, że gdy przyjdzie Mesjasz, pierwszymi, którzy zmartwychwstaną, będą ci, którzy zostali pochowani na Górze Oliwnej.
Przytknę usta
Do twych kochanych ust, może tam jeszcze
Znajdzie się jaka odrobina jadu,
Co mię zabije w upojeniu błogim.
Zbawczy puginale!
Nazaret, Izrael
(kwiecień, 33 A.D.)
Caitlin nękały niespokojne sny. Widziała swoją przyjaciółkę Polly spadającą z urwiska. Chciała ją złapać, ale nie zdołała chwycić jej dłoni. Widziała Sama, swego brata, jak uciekał przed nią po bezkresnym polu; puściła się za nim w pogoń, ale bez względu na to, jak szybko biegła, nie mogła go dogonić. Widziała, jak na jej oczach Kyle i Rynd zarzynali członków jej klanu, rąbali na kawałki, ochlapując ją ich krwią. Ta krew przeistoczyła się w krwistoczerwony zachód słońca, który przysłonił jej zaślubiny z Calebem. Tylko że tym razem byli jedynymi osobami biorącymi udział w ceremonii, ostatnimi na świecie, stojącymi na skraju urwiska, na tle krwistoczerwonego nieba.
Wówczas dostrzegła Scarlet, swą córkę, samą na bezkresnym morzu, siedzącą w niewielkiej drewnianej łodzi dryfującej po niespokojnych wodach. Scarlet uniosła cztery klucze, których Caitlin potrzebowała, by odnaleźć ojca. Na jej oczach dziewczynka wrzuciła je do wody.
- Scarlet! – próbowała krzyknąć Caitlin.
Ale nie mogła wydobyć głosu, a Scarlet z każdą chwilą dryfowała coraz dalej od niej, w stronę oceanu, ogromnych burzowych chmur zbierających się na horyzoncie.
- SCARLET!
Caitlin Paine obudziła się z krzykiem. Usiadła, oddychając ciężko i rozejrzała się wokół, starając się zorientować w sytuacji. Było ciemno, a jedyne źródło światła – niewielki otwór – znajdowało się około dwudziestu jardów dalej. Wyglądało na to, że była w jakimś tunelu. Lub może jaskini.
Poczuła pod sobą coś twardego. Spojrzała w dół i uświadomiła sobie, że leży na ziemi, na niewielkich kamieniach. Było gorąco i wokół unosił się kurz. Gdziekolwiek była, z pewnością nie przypominało to szkockiej pogody. Odczuwała skwar i suszę – jakby znalazła się na pustyni.
Siedziała, rozcierając twarz, wpatrując się w mrok zmrużonymi oczyma, starając się przypomnieć sobie cokolwiek, rozróżnić między snem a jawą. Jej sny były bardzo sugestywne, a rzeczywistość taka nierealna, że było coraz trudniej odróżnić jedno od drugiego.
Powoli odzyskała oddech i otrząsnęła się z okropnych wizji. Zdała sobie sprawę, że cofnęła się w czasie. Była żywa. Gdzieś tam. W jakimś innym miejscu i czasie. Czuła liczne warstwy kurzu na skórze, we włosach, oczach. I od razu poczuła ochotę, by wziąć kąpiel. Było tak gorąco; tak trudno było oddychać.
Poczuła znajome wybrzuszenie w swej kieszeni, przekręciła się i z ulgą stwierdziła, że jej dziennik przetrwał podróż. Natychmiast sprawdziła drugą kieszeń i poczuła cztery klucze. Potem podniosła dłoń i wyczuła naszyjnik. Wszystko przetrwało. Odetchnęła z ulgą.
Wtedy przypomniała coś sobie. Natychmiast odwróciła się, szukając Caleba i Scarlet, chcąc sprawdzić, czy im również udało się cofnąć razem z nią.
Dostrzegła w mroku leżący kształt, nieruchomy i w pierwszym odruchu pomyślała, że to jakieś zwierzę. Kiedy jej wzrok dostosował się bardziej, zdała sobie sprawę, że ów kształt ma ludzką formę. Powoli wstała i z obolałym, zesztywniałym od leżenia na twardym podłożu ciałem, zaczęła zbliżać się do tego czegoś.
Przeszła jaskinię, uklękła i delikatnie popchnęła ramię ogromnej sylwetki. Wyczuła już, kto to: nie musiała go odwracać. Wyczuwała go z odległości całej jaskini. Wiedziała, odczuwając jednocześnie wielką ulgę, że jest to obiekt jej miłości, jedyny i wyłączny. Jej mąż. Caleb.
Kiedy Caleb odwrócił się na plecy, Caitlin modliła się, by przetrwał podróż w dobrym zdrowiu. I żeby ją pamiętał.
Proszę, myślała. Proszę. Ostatni raz. Błagam, niech Caleb przeżyje tę podróż.
Kiedy spojrzała na jego twarz, stwierdziła z ulgą, że wyszedł bez szwanku. Nie zauważyła żadnych oznak uszkodzeń ciała. Kiedy przyjrzała się mu dokładniej, poczuła jeszcze większą ulgę. Oddychał. Jego pierś unosiła się i opadała rytmicznie – a potem drgnęły mu powieki.
Odetchnęła z ogromną ulgą, kiedy otworzył oczy.
- Caitlin? – zapytał.
Wybuchnęła płaczem. Poczuła uniesienie, nachyliła się i uściskała go. Dotarli tu oboje. Żył. Tylko tego pragnęła. Na niczym więcej jej nie zależało.
Objął ją ramionami, a ona trzymała go w swych objęciach przez długą chwilę, czując, jak napinały się mu mięśnie. Zawładnął nią wszechogarniający spokój. Kochała go bardziej, niż potrafiła to wyrazić. Tyle razy cofnęli się już razem w czasie, trafili do tylu różnych miejsc, widzieli tak wiele, przeżyli wzloty i upadki, tyle razem wycierpieli i równie dużo świętowali. Przyszły jej na myśl te wszystkie chwile, kiedy niemal rozstali się ze sobą na zawsze, kiedy Caleb zapomniał o niej, kiedy został otruty… Przeszkody stojące na drodze ku ich szczęściu zdawały się nigdy nie kończyć.
I teraz, nareszcie, dokonali tego. Byli znowu razem. Razem mieli odbyć ostatnią podróż. Czy to znaczyło, że już nigdy się nie rozstaną? pomyślała. Miała taką nadzieję. Pragnęła tego każdą cząstką swego istnienia. Koniec z podróżami w czasie. Tym razem byli ze sobą na dobre.
Caleb wyglądał na starszego. Spojrzała w jego błyszczące, brązowe oczy i zobaczyła w nich miłość. Wiedziała, że myślał dokładnie to, co ona w tym momencie.
Kiedy zajrzała w jego oczy, zalała ją fala wspomnień. O ich ostatniej podróży, o Szkocji. Wszystko powróciło w natłoku, jak okropny sen. Na początku było tak pięknie. Zamek, spotkanie ze wszystkimi przyjaciółmi. Ślub. Mój Boże, ślub. Był najpiękniejszym wydarzeniem, jakie mogła sobie wymarzyć. Spojrzała w dół, by sprawdzić palec. Zobaczyła obrączkę. Wciąż była na miejscu. Obrączka również przetrwała podróż w czasie. Symbol ich miłości nie zaginął. Ledwie mogła w to uwierzyć. Była naprawdę żoną. I to jego żoną. Wzięła to za dobry znak: jeśli obrączka mogła przetrwać podróż w czasie, cofnąć się, przetrzymać to wszystko, to ich miłość również.
Widok obrączki na palcu w końcu dotarł do jej świadomości. Zawahała się na chwilę, zastanawiając się, jak czuła się jako zamężna kobieta. A czuła się inaczej. Była bardziej sobą, stała i trwała. Kochała Caleba od zawsze i czuła, że on również ją kochał. Od zawsze też czuła, że ich związek był ponadczasowy. Teraz jednak, kiedy już był sprawą oficjalną, Caitlin czuła się inaczej. Czuła, że oboje byli naprawdę jednością.
Potem Caitlin wróciła myślami do wydarzeń po ślubie: jak musieli opuścić Scarlet, Sama i Polly. Jak znaleźli Scarlet pośród oceanu, jak spotkali Aidena, który przekazał im okropne wieści. Polly, jej najlepsza przyjaciółka, straciła życie. Sam, jej jedyny brat, utracony na zawsze, pochłonięty przez mroczną stronę. Członkowie jej klanu – wymordowani. Za wiele tego było jak na nią. Nie potrafiła wyobrazić sobie tego piekła, ani życia bez Sama – czy też Polly.
Aż podskoczyła, kiedy jej myśli zwróciły się ku Scarlet. Nagle ogarnęła ją panika. Oderwała się od Caleba i zaczęła przeszukiwać jaskinię, zastanawiając się, czy Scarlet również udało się przeżyć podróż.
Caleb musiał też pomyśleć o tym w tej chwili, ponieważ jego oczy nagle otworzyły się szeroko.
- Gdzie Scarlet? – zapytał, jak zwykle czytając jej w myślach.
Caitlin odwróciła się i zaczęła biegać po całej jaskini, zaglądając do wszystkich skrytych w mroku szczelin, szukając jakichkolwiek zarysów ciała dziewczynki, jakichkolwiek oznak obecności Scarlet. Ale niczego nie znalazła. Zaczęła gorączkowo sprawdzać różne zakamarki, przeszukiwać wraz z Calebem jaskinię w szerz i wzdłuż, cal po calu.
Ale Scarlet tu nie było. Po prostu jej tu nie było.
Caitlin była przybita. Jak to mogło się stać? Jak to możliwe, że ona i Caleb przetrwali podróż, a Scarlet nie? Czy przeznaczenie mogło być aż tak okrutne?
Caitlin odwróciła się i pobiegła w kierunku słonecznego światła, ku wyjściu z jaskini. Musiała wyjść na zewnątrz, zobaczyć, co tam jest, poszukać jakichkolwiek śladów Scarlet. Caleb pobiegł z nią. Oboje dotarli do brzegu jaskini oświetlonej promieniami słońca i stanęli u jej wejścia.
Caitlin stanęła jak wryta, w samą porę: z jaskini wystawał niewielki skalny występ, za którym widniała przepaść, ciągnąca się w dół stromego zbocza góry. Caleb zatrzymał się tak samo nagle, tuż obok niej. Stali na wąskiej, skalnej półce, spoglądając w dół. W jakiś sposób wylądowali ponownie wewnątrz górskiej jaskini, znajdującej się setki stóp nad ziemią. Nie było ani drogi w górę, ani w dół. A gdyby zrobili jeszcze jeden krok, runęliby setki stóp w dół.
Przed nimi rozciągała się ogromna dolina, ciągnąc się po horyzont jak okiem sięgnąć. Krajobraz był pustynny, poprzetykany skalnymi wybojami i gdzie niegdzie palmami. W oddali widniały rozległe wzgórza, a poniżej znajdowała się wieś, na którą składały się domostwa usypane ze skalnego budulca i piaszczyste ulice. Na słońcu było jeszcze goręcej, nieznośnie jaskrawo i upalnie. Caitlin uzmysłowiła sobie, że byli w całkowicie odmiennym miejscu i klimacie, niż Szkocja. A sądząc po prymitywnych zabudowaniach wioski, byli też w zupełnie innych czasach.
Wśród tych skał i piachu widniały oznaki rolnictwa, sporadyczne pasy zieleni. Niektóre pokrywały winnice, a ich pnącza rosnące w starannie uformowanych rzędach, pokrywały strome wzgórza. Wśród nich Caitlin dostrzegła nieznane sobie drzewka: niewielkie, wyglądające wiekowo, z poskręcanymi gałęziami i srebrzystymi liśćmi, które połyskiwały na słońcu.
- Drzewa oliwne – powiedział Caleb, czytając w myślach.
Drzewa oliwne? zdziwiła się Caitlin. Gdzie my do licha jesteśmy?
Obejrzała się na Caleba, wyczuwając, że mógł rozpoznać to miejsce i te czasy. Zauważyła, jak otworzył szeroko oczy i wiedziała, że tak było – i był zdumiony. Spoglądał przed siebie, jakby zobaczył długo niewidzianego przyjaciela.
- Gdzie jesteśmy? – zapytała, niemal obawiając się odpowiedzi.
Caleb przeczesał wzrokiem dolinę, po czym odwrócił się i spojrzał na nią.
Szeptem powiedział:
- Nazaret.
Zamilkł, chłonąc wszystkie szczegóły widoku.
- Sądząc po wiosce, jesteśmy w pierwszym wieku naszej ery – powiedział, odwracając się i spoglądając na Caitlin w zadumie. Jego oczy błyszczały z podekscytowania. – W gruncie rzeczy, wygląda na to, że mogliśmy nawet trafić w czasy Chrystusa.
Scarlet poczuła liżący jej twarz język i otworzyła oczy przy oślepiającym blasku słońca. Język uporczywie lizał ją dalej. Wiedziała jednakże, że to Ruth, jeszcze zanim się obejrzała. Otworzyła oczy wystarczająco szeroko, by ją dostrzec: Ruth nachylała się nad nią, skomlała, a widząc otwarte oczy Scarlet jeszcze bardziej się ożywiła.
Scarlet poczuła ukłucie bólu, kiedy spróbowała szerzej otworzyć oczy. Oślepiające, słoneczne światło sprawiło, że oczy zaszły łzami, wrażliwsze niż kiedykolwiek dotąd. Bolała ją głowa. Podniosła powieki wystarczająco, by stwierdzić, że znajdowała się na jakiejś brukowanej ulicy. Ludzie przechodzili obok w pospiechu. Zrozumiała, że znalazła się w samym centrum tętniącego życiem miasta. Ludzie spieszyli gdzieś, krzątając się wokoło. Słyszała docierający zewsząd, o tej południowej porze, zgiełk. Ruth skamlała, aż Scarlet usiadła, starając się przypomnieć coś sobie, zorientować się, gdzie jest. Lecz nic nie przyszło jej do głowy.
Nagle poczuła czyjąś stopę na swoich żebrach.
- Rusz się! – odezwał się czyjś głęboki głos. – Nie możesz tu spać.
Scarlet obejrzała się i zobaczyła sandał rzymskiego żołnierza tuż przy swojej twarzy. Podniosła wzrok i zobaczyła go, stojącego nad nią, ubranego w krótką tunikę, z pasem wokół talii, z którego zwisał krótki miecz. Miał na sobie niewielki hełm z mosiądzu przyozdobiony piórami.
Nachylił się i trącił ją ponownie stopą. Scarlet poczuła ból w brzuchu.
- Słyszałaś, co powiedziałem! Rusz się, albo cię przymknę.
Scarlet chciała go posłuchać, ale kiedy otworzyła oczy szerzej, słońce sprawiło jej niewysłowiony ból i do tego była jeszcze całkiem zdezorientowana. Spróbowała stanąć na nogi, ale czuła, jakby poruszała się w zwolnionym tempie.
Żołnierz odchylił się, chcąc kopnąć ją w żebra. Scarlet zauważyła nadciągające uderzenie i przygotowała się na nie, nie będąc w stanie wystarczająco szybko zareagować.
Usłyszała warczenie. Obejrzała się i zobaczyła Ruth z sierścią zjeżoną na karku, gdy ta rzuciła się na żołnierza. Złapała go za stopę i zatopiła ostre kły w jego ciele.
Żołnierz wrzasnął, a jego krzyki wypełniły okolicę. Krew ciekła mu z nogi. Ruth nie zamierzała jednak go puścić. Potrząsała nogą człowieka ze wszystkich sił, a wyraz jego spojrzenia, jeszcze chwilę temu taki wyniosły, przeobraził się w trwogę.
Sięgnął do pasa i wydobył miecz. Uniósł go wysoko i przygotował się do zadania ciosu.
Właśnie wtedy Scarlet to poczuła. Jakby jakaś siła przejęła jej ciało, jakaś inna moc, inna istota żyjąca w niej. Nie zdając sobie sprawy z tego, co robi, nagle skoczyła. Nie mogła nad tym zapanować. Nie rozumiała też, co się działo.
Skoczyła na nogi. Serce biło mocno napędzane adrenaliną. Zdołała chwycić nadgarstek żołnierza w locie, w chwili, kiedy zadawał cios. Czuła pulsującą w sobie moc, moc, której nie znała. Przytrzymała mu dłoń, a on, choć napierał z całych sił, nie zdołał się poruszyć.
Ścisnęła mu nadgarstek. Ściskała coraz mocniej, aż w końcu spojrzał na nią zszokowany i wypuścił miecz z dłoni, który wylądował na bruku z metalicznym szczękiem.
- Już w porządku, Ruth – powiedziała cicho i Ruth stopniowo zwolniła zacisk na stopie żołnierza.
Scarlet stała, trzymając nadgarstek mężczyzny zamknięty w morderczym uścisku.
- Puść mnie, proszę – błagał.
Scarlet czuła moc krążącą w jej ciele, czuła, że gdyby tylko zechciała, mogłaby naprawdę wyrządzić mu krzywdę. Ale nie chciała. Pragnęła jedynie, by dał jej spokój.
Powoli rozluźniła uścisk i go puściła.
Żołnierz odwrócił się i ze strachem w oczach, jakby dopiero co ujrzał demona, rzucił się do ucieczki, nie zawracając sobie głowy odzyskaniem miecza.
- Chodź, Ruth – powiedziała Scarlet, przeczuwając, że mężczyzna może wrócić w liczniejszym towarzystwie i nie chcąc kręcić się w tej okolicy.
Chwilę później zagłębiły się w gęsty tłum. Ruszyły pospiesznie wąskimi, wijącymi się ścieżkami, aż w końcu Scarlet znalazła jakiś zacieniony kąt. Wiedziała, że żołnierze nie mogli ich tu znaleźć, a potrzebowała chwili, by się przestawić, zorientować, gdzie były. Ruth dyszała tuż obok, podczas gdy Scarlet sama starała się zaczerpnąć tchu w panującym upale.
Była zarówno przerażona, jak i zdumiona swoimi mocami. Wiedziała, że coś się zmieniło, lecz nie potrafiła w pełni pojąć, co się z nią działo. Nie rozumiała też, gdzie podziali się inni. Było tu tak gorąco. I do tego była w mieście, którego nie rozpoznawała. W żadnej mierze nie przypominało jej Londynu, w którym dorastała. Wyjrzała na zewnątrz i zaczęła obserwować wszystkich ludzi ganiających gdzieś obok, ubranych w szaty, togi, sandały, noszących wielkie kosze fig i daktyli na głowach lub barkach, niektórych w turbanach na głowie. Widziała stare, kamienne budowle, wąskie i kręte alejki, brukowane uliczki i zastanawiała się, gdzie do licha była. To na pewno nie Szkocja. Wszystko tutaj wyglądało tak bardzo prymitywnie, że miała wrażenie, iż cofnęła się w czasie o tysiące lat.
Rozglądała się wokół, mając nadzieję ujrzeć gdzieś mamę i tatę. Przypatrywała się mijającym ją twarzom uważnie, mając nadzieję, gorąco pragnąc, by któraś zatrzymała się i odwróciła w jej kierunku.
Ale nie było ich nigdzie. I z każdą oddalającą się od niej osobą czuła się coraz bardziej samotna.
Zaczynała odczuwać panikę. Nie mogła zrozumieć, dlaczego cofnęła się w czasie sama. Jak mogli ją tak zostawić? Gdzie byli? Czy im również udało się przeżyć podróż? Czy nie zależało im na tym, aby ją odszukać?
Im dłużej stała, obserwowała i czekała, tym dobitniej docierał do niej fakt, że była sama. Całkowicie zdana na siebie, w dziwnych czasach, w dziwnym miejscu. Nawet jeśli Caitlin i Caleb byli gdzieś tutaj, nie miała pojęcia, gdzie ich szukać.
Spuściła wzrok i spojrzała na swój nadgarstek, na zabytkową bransoletę z dyndającym krzyżykiem, którą otrzymała tuż przed tym, jak opuścili Szkocję. Kiedy stali na zamkowym dziedzińcu, jeden z tych wiekowych mężczyzn w białych szatach wsunął ją na jej dłoń. Pomyślała, że była bardzo ładna, ale nie wiedziała ani co to było, ani co znaczyło. Miała przeczucie, że mogła to być jakaś wskazówka, ale nie miała pojęcia jaka.
Poczuła ocierającą się o jej nogę Ruth i uklękła. Pocałowała ją w pyszczek i objęła ramionami. Ruth zaskamlała jej do ucha i polizała. Przynajmniej miała Ruth. Wilczyca była dla niej niczym siostra i Scarlet była wdzięczna, że udało jej się przetrwać podróż i być tu teraz z nią. Była też jej wdzięczna za to, że ochroniła ją przed żołnierzem. Nikogo innego tak nie kochała.
Kiedy wróciła myślą do żołnierza, do ich spotkania, zdała sobie sprawę, że jej moce musiały być potężniejsze, niż sądziła. Nie mogła zrozumieć, jak ona, taka mała dziewczynka, zdołała go obezwładnić. Czuła, że w jakiś sposób zmieniała się, o ile już się nie zmieniła, w coś, czym nigdy nie była. Pamiętała, jak mama w Szkocji jej wyjaśniała. Mimo to, wciąż nie mogła tego zrozumieć.
Chciała, żeby to wszystko po prostu znikło. Chciała jedynie być normalna, chciała, żeby wszystko było takie zwykłe, jak przedtem. Chciała jedynie wrócić do rodziców; chciała zamknąć oczy i być z powrotem w Szkocji, na zamku, razem z Samem, Polly i Aidenem. Chciała wrócić na ceremonię zaślubin; chciała, by wszystko było znów w porządku.
Kiedy jednak otworzyła oczy, wciąż była tu, sama z Ruth w tym dziwnym mieście, w tych dziwnych czasach. Nie znała dosłownie nikogo. Nikt nie wydawał się przyjazny. I nie miała pojęcia, dokąd pójść.
W końcu nie mogła dłużej tego znieść. Musiała coś zrobić. Nie mogła ukrywać się tu i czekać w nieskończoność. Pomyślała, że gdziekolwiek byli jej najbliżsi, musiało to być gdzieś tam. Poczuła głód i usłyszała skomlenie Ruth. Wiedziała, że wilczyca również była głodna. Musisz być dzielna, powiedziała sobie. Musiała wyjść na zewnątrz, musiała spróbować ich poszukać – i postarać się znaleźć jakieś jedzenie dla nich obu.
Wyszła na tętniącą życiem uliczkę, rozglądając się bacznie za żołnierzami. Zobaczyła w oddali, jak patrolowali ulice, lecz nie wyglądało na to, że szukali akurat jej.
Razem z Ruth wcisnęły się w ludzką masę i popychane co chwila ruszyły przed siebie krętymi uliczkami. Wokół cisnął się wielki tłum, ludzie pędzili na wszystkie strony. Minęła sprzedawców z drewnianymi koszami sprzedających owoce i warzywa, bochenki chleba, butelki z oliwą z oliwek i winem. Cisnęli się przy sobie, upchnięci jeden przy drugim i krzyczeli na klientów. Ludzie targowali się z nimi na prawo i lewo.
Jakby nie dość tych tłumów, ulice wypełniały również zwierzęta – wielbłądy, osły, owce i różnego rodzaju żywy inwentarz prowadzony przez swych właścicieli. A pośród nich biegały zdziczałe kury, kurczaki i psy. Śmierdziały paskudnie i sprawiały, że głośne targowisko rozbrzmiewało jeszcze głośniej bezustannym oślim rykiem, beczeniem i poszczekiwaniem.
Scarlet wyczuwała głód Ruth, który na widok tych wszystkich zwierząt tylko się wzmógł. Uklękła, chwyciła Ruth za szyję i powstrzymała w miejscu.
- Nie Ruth! – powiedziała zdecydowanie.
Ruth posłuchała, choć niechętnie. Scarlet zrobiło się przykro, jednak nie chciała, by Ruth zabiła jakieś zwierzę i spowodowała zamieszanie w tłumie.
- Znajdę ci coś do jedzenia, Ruth – powiedziała. – Obiecuję.
Ruth zaskomlała w odpowiedzi, a Scarlet sama również poczuła ukłucie głodu.
Przeszła obok zwierząt pospiesznym krokiem, prowadząc Ruth dalej wijącymi się uliczkami, omijając sprzedawców. Wyglądało na to, że ten istny labirynt nigdy nie miał się skończyć. Scarlet nie mogła nawet dostrzec nieba nad sobą.
W końcu znalazła sprzedawcę stojącego przy wielkim kawale piekącego się na rożnie mięsa. Wyczuła zapach z daleka. Przeniknął każdą cząstkę jej ciała; spojrzała w dół i dostrzegła wpatrującą się w nią Ruth, która oblizywała się ze smakiem. Zatrzymała się przed nim i wlepiła wzrok w mięso.
- Kupisz kawałek? – zapytał sprzedawca, wielki mężczyzna w poplamionej krwią koszuli.
Scarlet pragnęła tego kawałka, jak niczego innego na świecie. Kiedy jednak sięgnęła do kieszeni, nie znalazła żadnych pieniędzy. Dotknęła swojej bransoletki. Chciała ją zdjąć i sprzedać temu człowiekowi, by dostać jedzenie.
Ale zmusiła się, by tego nie zrobić. Czuła, że ozdoba miała duże znaczenie i siłą woli powstrzymała się.
Zamiast tego, powoli i smutno pokręciła głową. Chwyciła Ruth i odciągnęła od sprzedawcy. Ruth zaczęła skomleć i protestować, ale nie miały innego wyboru.
Brnęły dalej, aż nagle labirynt skończył się i Scarlet ujrzała szeroki i skąpany w jaskrawym słońcu plac. Była zaskoczona widokiem otwartej przestrzeni. Po tych wąskich uliczkach, miejsce to wydało się najobszerniejsze, jakie do tej pory widziała, z tłumami kłębiących się ludzi. Na środku placu znajdowała się kamienna fontanna, a wokół niego ciągnął się ogromny, kamienny mur, pnący się setki stóp w górę. Każdy kamień był tak obszerny, że mierzył z dziesięć razy tyle, co ona. Przy murze stały setki zawodzących i modlących się ludzi. Scarlet nie miała pojęcia gdzie, ani też z jakiego powodu trafiła w to miejsce. Wyczuła jednak, że była w centralnym punkcie miasta, i to w bardzo świętym miejscu.
- Hej, ty! – dobiegł ją czyjś paskudny głos.
Scarlet poczuła, jak ciarki przebiegły jej po plecach, po czym odwróciła się powoli.
Nieopodal siedziało na stercie kamieni pięciu chłopców. Wpatrywali się w nią. Byli nastolatkami, mieli około piętnastu lat, a z ich twarzy wyzierała podłość. Wyczuła, że byli skorzy do burd i właśnie dostrzegli następną ofiarę. Zastanawiała się, czy to, że była sama aż tak rzucało się w oczy.
Wśród nich pałętał się zdziczały pies, ogromny, wyglądający na wściekłego i dwa razy większy od Ruth.
- Co ty tu sama robisz? – spytał przywódca chłopców szyderczo, wywołując śmiech swych towarzyszy. Był umięśniony i wyglądał głupawo. Miał szerokie usta i bliznę na czole.
Kiedy na nich spojrzała, poczuła, jak owładnęło nią jakieś nieznane doznanie: jakby wzmożona intuicja. Nie wiedziała, co się działo, lecz nagle była w stanie precyzyjnie odczytać ich myśli, odczuwać emocje, przejrzeć zamiary. Natychmiast wyczuła, że nic dobrego nie mieli w zanadrzu. Wiedziała, że zamierzali ją skrzywdzić.
Ruth zawarczała przy niej. Scarlet zaś wyczuła zbliżającą się konfrontację – dokładnie to, czego chciała uniknąć.
Nachyliła się i zaczęła odciągać Ruth na bok.
- Chodź, Ruth – powiedziała, po czym odwróciła się, by odejść.
- Hej, dziewczyno, mówię do ciebie! – wrzasnął chłopak.
Kiedy odeszła kawałek, spojrzała w tył ponad ramieniem i zauważyła, że cała piątka zeskoczyła z kamieni i zaczęła podążać jej śladem.
Scarlet zerwała się do biegu z powrotem w gąszcz uliczek, starając się odbiec jak najdalej od nich. Pomyślała o swym starciu z rzymskim żołnierzem i przez chwilę zastanawiała się, czy nie powinna zatrzymać się i spróbować obronić.
Ale nie chciała walczyć. Nie chciała nikogo skrzywdzić. Ani jakkolwiek ryzykować. Pragnęła jedynie odszukać mamę i tatę.
Skręciła w uliczkę, na której nie było nikogo. Obejrzała się za siebie i po chwili dostrzegła ścigającą ją grupę chłopców. Nie byli daleko i szybko nadrabiali straty. Zbyt szybko. Ich pies pędził razem z nimi. Scarlet wiedziała, że za chwilę ją dogonią. Musiała mądrze wybrać drogę, by ich zgubić.
Skręciła za kolejny róg, mając nadzieję, że znalazła drogę ucieczki, ale w tej samej chwili serce jej stanęło.
Trafiła w ślepy zaułek.
Odwróciła się powoli i stanęła twarzą w twarz z chłopcami. Ruth przywarowała tuż obok. Byli jakieś dziesięć stóp dalej. Zwolnili nieco, kiedy zbliżyli się do niej. Nie spieszyli się, napawali chwilą. Stanęli i zaczęli się śmiać. Ich twarze wykrzywił okrutny uśmiech.
- Wygląda na to, że twoje szczęście cię opuściło, dziewczynko – powiedział stojący na czele chłopak.
Scarlet pomyślała dokładnie to samo.
Sam obudził się z pękającą z bólu głową. Podniósł dłonie i podtrzymał głowę, starając się pozbyć nieznośnego bólu. Ale ten nie chciał ustąpić. Sam miał wrażenie, jakby cały świat właśnie walił się na niego.
Spróbował otworzyć oczy i zorientować się, gdzie był i w tej samej chwili poczuł nieznośny ból. Oślepiające słoneczne światło odbiło się od pustynnej skały, zmuszając go, by zasłonił oczy i pochylił głowę. Czuł, że leżał na skalistym, pustynnym podłożu, czuł panującą duchotę i pył przylegający do twarzy. Zwinął się w kłębek i mocniej objął głowę, pragnąc sprawić, by ból odszedł.
Zalały go powracające falą wspomnienia.
Najpierw o Polly.
Przypomniał sobie zaślubiny Caitlin. Noc, w którą oświadczył się Polly. Jej odpowiedź. Radość na jej twarzy.
Przypomniał sobie następny dzień. Jego wyprawę na polowanie. Niecierpliwość, z jaką wyczekiwał ich następnej wspólnej nocy.
Przypomniał sobie, jak ją znalazł. Na plaży. Umierającą. Jej słowa o ich dziecku.
Ogarnął go powracający falami żal. Większy, niż był w stanie znieść. Jakby okropny koszmar odgrywał się ponownie w jego myślach i nie mógł go wyłączyć. Czuł, jakby został odarty ze wszystkiego, co sprawiało, że jego życie miało sens, w jednej wiekopomnej chwili. Odebrano mu Polly. Dziecko. Dawne życie.
Żałował, że wówczas nie umarł.
Potem przypomniał sobie swą zemstę. Swój szał. Zabicie Kyle’a.
I ten moment, kiedy wszystko się zmieniło. Przypomniał sobie, jak duch Kyle’a wniknął w jego ciało. Przypomniał sobie ten nieopisany gniew, obcego ducha i jego energię, które go opanowały i zawładnęły bez reszty. Była to chwila, kiedy Sam przestał być tym, kim był dotychczas. Stał się kimś innym.
Całkowicie otworzył oczy i wyczuł, wiedział to, że jarzyły się jasną czerwienią. Wiedział, że już do niego nie należały. Wiedział, że należały teraz do Kyle’a.
Czuł nienawiść Kyle’a, jego moc, jak krążyła w nim, w każdej cząstce jego ciała, począwszy od palców u nóg, przez nogi, ramiona, aż po głowę. Czuł jego pragnienie siania zniszczenia; pulsowało w nim, jakby obdarzone własnym życiem, jakby coś utkwiło w jego ciele i nie mógł się tego pozbyć. Miał wrażenie, że już nad sobą nie panował. Z jednej strony tęsknił za dawnym sobą, za tym, kim był. Z drugiej zaś wiedział, że już nigdy nie będzie tą samą osobą.
Usłyszał jakiś syk i stukot, i otworzył oczy. Leżał twarzą płasko na skalnych odłamkach, a kiedy podniósł wzrok, zauważył węża w odległości kilku cali, który syczał na niego.
Oczy gada wpatrywały się wprost w oczy Sama, jakby obcował z przyjacielem, wyczuwając podobną energię. Czuł, że jego zajadłość dorównywała mu – i że zamierzał za chwilę zaatakować.
Sam jednak nie obawiał się go. Wręcz przeciwnie – uświadomił sobie, że jego własny gniew nie tylko dorównywał, ale i przewyższał rozdrażnienie węża. I miał równie szybki refleks.
W ułamku sekundy, kiedy wąż zbierał się do ataku, Sam ubiegł go: sięgnął dłonią, chwycił go za gardziel i powstrzymał od ukąszenia, zaledwie cal od własnej twarzy. Przytrzymał go przy swoich oczach i spojrzał w oczy węża z tak bliska, że poczuł jego oddech. Długie kły zwierzęcia, które marzyło jedynie o tym, by zatopić je w gardle Sama, znajdowały się zaledwie o cal od niego.
Sam jednak obezwładnił go. Zaciskał coraz mocniej dłoń wyciskając z niego życie. Wkrótce wąż zawisł bezwładnie, zmiażdżony na śmierć.
Sam odchylił się i cisnął truchłem w pustynne piaski.
Skoczył na nogi i rozejrzał się po otoczeniu. Wokół leżał piach i skalne odłamki – bezkresna pustynia. Odwrócił się i zauważył dwie rzeczy: najpierw grupkę dzieci ubranych w łachmany, przyglądających się mu z zaciekawieniem. Kiedy zwrócił się w ich stronę, rozpierzchły się i cofnęły pospiesznie, jakby zobaczyły dzikie zwierzę wstające z grobu. Sam czuł w sobie szał Kyle’a, czuł jak go przenikał i sprawiał, że miał ochotę pozabijać je wszystkie.
Lecz druga rzecz, którą zobaczył, odwróciła jego uwagę. Miejskie mury. Potężna, kamienna ściana pięła się setki stóp w górę i rozciągała w nieskończoność na boki. Sam zdał sobie sprawę, że obudził się na obrzeżach starożytnego miasta. Przed sobą miał ogromną, sklepioną bramę, przez którą przepływał strumień ludzi ubranych w prymitywne odzienie. Nosili proste szaty, tuniki, typowe w czasach rzymskich. Żywy inwentarz tłoczył się do środka i na zewnątrz razem z ludźmi. Sam zdążył już wyczuć skwar i zgiełk panujące za tymi murami.
Zrobił kilka kroków w stronę bramy i dziatwa rozpierzchła się przed nim, jak przed jakimś potworem. Zastanawiał się, czy aż tak strasznie wyglądał, ale nie przejmował się tym. Czuł, że koniecznie musiał wejść do tego miasta i dowiedzieć się, dlaczego tutaj wylądował. Ale w przeciwieństwie do dawnego Sama, nie czuł już potrzeby zwiedzania go; ale raczej pragnął je zniszczyć, roznieść w drobny pył.
Jakąś częścią świadomości starał się otrząsnąć z tego, przywrócić dawnego Sama. Zmusił się, by pomyśleć o czymś, dzięki czemu mógłby powrócić do dawnego ja. Zmusił się, by pomyśleć o Caitlin, swojej siostrze. Ale to wspomnienie było mgliste; nie potrafił już przywołać jej twarzy, pomimo wszelkich starań. Próbował wspomnieć uczucia, którymi ją darzył, wspólną misję, ojca. Gdzieś w głębi serca wiedział, że wciąż mu na niej zależało, że nadal chciał jej pomóc.
Ta maleńka część jego jaźni wkrótce ustąpiła jednak innej, tej nikczemnej. Nie poznawał już siebie. A ten nowy Sam zmusił go, by przestał myśleć o tym i ruszył przed siebie, wprost do miasta.
Wmaszerował przez miejskie bramy, rozpychając ludzi łokciami na boki. Jakaś starsza kobiecina z koszem na głowie znalazła się za blisko i Sam uderzył ją w ramię z taką siłą, że poleciała w bok, a jej kosz wywrócił się, rozsypując wokoło owoce.
- Hej! – wrzasnął jakiś mężczyzna. – Patrz, co zrobiłeś! Przeproś ją!
Mężczyzna podszedł do Sama, wyciągnął dłoń i bezmyślnie chwycił kurtę Sama. Powinien zorientować się, iż nigdy nie byłby w stanie jej rozpoznać, czarnej, skórzanej i obcisłej. Mężczyzna powinien uzmysłowić sobie natychmiast, że to odzienie pochodziło z innego wieku – i że Sam był ostatnią osobą, z którą powinien zadzierać.
Sam spuścił wzrok i popatrzył na dłoń mężczyzny, jak na jakiegoś owada, po czym chwycił za nadgarstek i z siłą stu mężczyzn zaczął go odwracać. Oczy człowieka rozszerzyły się ze strachu i bólu, jednak Sam wciąż przekręcał jego dłoń. W końcu mężczyzna obrócił się i upadł na kolana. Mimo to Sam dalej wykręcał mu rękę aż do chwili, kiedy usłyszał odrażające chrupnięcie, a mężczyzna wrzasnął. Jego ręka została złamana.
Sam odchylił się i dokończył dzieła, kopiąc mocno w twarz i przewracając pozbawionego świadomości mężczyznę na ziemię.
Scenie tej przyglądała się niewielka grupka przechodniów i kiedy Sam ruszył dalej, pozostawiła mu wiele wolnego miejsca. Nikt jakoś nie kwapił się znaleźć w pobliżu.
Sam poszedł dalej w stronę tłumów i wkrótce znalazł się w samym ich środku. Wtopił się w bezkresny strumień ludzkich ciał, który wypełniał miasto po brzegi. Nie był pewien, w którą stronę się skierować, ale poczuł ogarniające go nowe pragnienie. Czuł krążącą w jego ciele chęć pożywienia się. Pragnął krwi. Zadania śmierci.
Pozwolił, by zmysły przejęły nad nim kontrolę. Czuł, jak poprowadziły go w konkretną uliczkę. Kiedy w nią skręcił, zauważył, że stopniowo się zwężała, ginęła w mroku, pięła wzwyż i była odizolowana od reszty miasta. Najwyraźniej zaczynała się tu obskurna dzielnica, a i tłum wyglądał niechlujnie i podejrzanie.
Ulicę wypełniali żebracy, pijacy i ladacznice. Sam otarł się łokciami z kilkoma szubrawymi, otyłymi, nieogolonymi i pozbawionymi niektórych zębów mężczyznami, którzy akurat napatoczyli się mu na drodze. Upewnił się, by nachylony nisko mógł zderzyć się barkami z nimi na tyle mocno, by odpadali od niego na wszystkie strony. Wszyscy mieli jednak na tyle rozsądku, by nie stawać mu na drodze, a jedynie krzyczeć z oburzenia:
- Hej!
Sam szedł dalej i wkrótce znalazł się na niewielkim placu. Na środku dostrzegł około tuzin stojących w kręgu, odwróconych plecami do niego, rozentuzjazmowanych mężczyzn. Podszedł do nich i przepchnął się do środka, by zobaczyć, czym się tak ekscytowali.
Po środku zobaczył dwa koguty, które rozszarpywały się nawzajem, całe we krwi. Sam obejrzał się i dostrzegł, jak ludzie robili zakłady, płacąc starożytnymi monetami. Walka kogutów. Najstarszy sport na świecie. Tak wiele stuleci dzieliło go od jego czasów, a jednak w tym przypadku nic to nie zmieniło.
Miał dość. Zaczął się denerwować, musiał wywołać jakiś zamęt. Wmaszerował na środek kręgu, wprost ku obydwu ptakom. W tej samej chwili tłum zareagował krzykiem oburzenia.
Sam zignorował wszystkich, chwycił jednego koguta za gardło, podniósł wysoko i zakręcił nim nad głową. Usłyszał odgłos pęknięcia i ptak zwisł bezwładnie ze złamaną szyją w jego dłoni.
Sam poczuł, jak jego kły wydłużyły się i zatopił je w ciele koguta. Zaczął spijać jego krew, która pociekła mu po twarzy i spłynęła po policzkach. Wkrótce wyrzucił ptaka. Był wciąż nienasycony. Drugi kogut czmychnął przed nim tak szybko, jak tylko potrafił.
Tłum wlepiał wzrok w Sama w wyraźnym szoku. Jednakże, były to typy spod ciemnej gwiazdy i tak łatwo przed nikim nie ustępowały. Spoglądali na Sama gniewnie, sposobiąc się do walki.
- Zniszczyłeś nasz sport – warknął jeden z nich.
- Zapłacisz za to! – wrzasnął inny.
Kilku przysadzistych mężczyzn dobyło krótkich sztyletów i rzuciło się na Sama. Sam ledwo się wzdrygnął. Widział to wszystko niejako w zwolnionym tempie. Jego wielokrotnie szybszy refleks pozwolił, by chwycił nadgarstek któregoś z nich w połowie uderzenia i wykręcił do tyłu, łamiąc mu rękę. Potem odchylił się i kopnął mężczyznę w tors, posyłając z powrotem do kręgu.
Kiedy podszedł do niego kolejny mężczyzna, Sam rzucił się na niego i zanim ten zdążył zareagować, zatopił mu kły w gardle. Pił łapczywie, rozbryzgując krew na wszystkie strony, a mężczyzna wył z bólu. W kilka chwil wysączył z niego życie i mężczyzna padł na ziemię.
Pozostali wpatrywali się w niego z przerażeniem. W końcu dotarło do nich, że znaleźli się w obecności potwora.