KRAINA OGNIA
(KSIĘGA 12 KRĘGU CZARNOKSIĘŻNIKA)
MORGAN RICE
PRZEKŁAD
MONIKA ZAJĄC
O autorce
Morgan Rice plasuje się na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorów powieści dla młodzieży. Morgan jest autorką bestsellerowego cyklu fantasy KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA, złożonego z siedemnastu książek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, złożonej, do tej pory, z jedenastu książek; bestsellerowego cyklu thrillerów post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, złożonego, do tej pory, z dwóch książek; oraz najnowszej serii fantasy KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY, składającej się z dwóch części (kolejne w trakcie pisania). Powieści Morgan dostępne są w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 językach.
PRZEMIENIONA (Księga 1 cyklu Wampirzych Dzienników), ARENA ONE (Księga 1 cyklu Survival Trilogy), WYPRAWA BOHATERÓW (Księga 1 cyklu Krąg Czarnoksiężnika) oraz POWRÓT SMOKÓW (Księga 1 Królowie i Czarnoksiężnicy) dostępne są nieodpłatnie.
Morgan czeka na wiadomość od Ciebie. Odwiedź jej stronę internetową www.morganricebooks.com i dołącz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpłatną książkę, darmowe prezenty, darmową aplikację do pobrania i dostęp do najnowszych informacji. Dołącz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostań z nami w kontakcie!
Wybrane opinie na temat książek Morgan Rice
„KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA ma wszystko, czego potrzeba książce, by odnieść natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicę, walecznych rycerzy i rozwijające się związki, a wśród nich złamane serca, oszustwa i zdrady. To świetna rozrywka na wiele godzin, która przemówi do każdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleźć dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”
- Books and Movies Reviews, Roberto Mattos
„Świetne rozrywkowe fantasy.”
—Kirkus Reviews
„To początek czegoś, co warte będzie odnotowania.”
--San Francisco Book Review
“Pełne akcji… Pisarstwo Riece jest rzetelne i bardzo intrygujące.”
--Publishers Weekly
“Natchnione fantasy… To tylko początek doskonałej serii książek fantasy dla młodzieży.”
--Midwest Book Review
Książki autorstwa Morgan Rice
KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY
POWRÓT SMOKÓW (CZĘŚĆ #1)
POWRÓT WALECZNYCH (CZĘŚĆ #2)
POTĘGA HONORU (CZĘŚĆ #3)
KUŹNIA MĘSTWA (CZĘŚĆ #4)
KRÓLESTWO CIENI (CZĘŚĆ #5)
KRWAWA NOC (CZĘŚĆ #6)
KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA
WYPRAWA BOHATERÓW (CZĘŚĆ 1)
MARSZ WŁADCÓW (CZĘŚĆ 2)
LOS SMOKÓW (CZĘŚĆ 3)
ZEW HONORU (CZĘŚĆ 4)
BLASK CHWAŁY (CZĘŚĆ 5)
SZARŻA WALECZNYCH (CZĘŚĆ 6)
RYTUAŁ MIECZY (CZĘŚĆ 7)
OFIARA BRONI (CZĘŚĆ 8)
NIEBO ZAKLĘĆ (CZĘŚĆ 9)
MORZE TARCZ (CZĘŚĆ 10)
ŻELAZNE RZĄDY (CZĘŚĆ 11)
KRAINA OGNIA (CZĘŚĆ 12)
RZĄDY KRÓLOWYCH (CZĘŚĆ 13)
PRZYSIĘGA BRACI (CZĘŚĆ 14)
SEN ŚMIERTELNIKÓW (CZĘŚĆ 15)
POTYCZKI RYCERZY (CZĘŚĆ 16)
ŚMIERTELNA BITWA (CZĘŚĆ 17)
THE SURVIVAL TRILOGY
ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZĘŚĆ 1)
ARENA TWO (CZĘŚĆ 2)
WAMPIRZE DZIENNIKI
PRZEMIENIONA (CZĘŚĆ 1)
KOCHANY (CZĘŚĆ 2)
ZDRADZONA (CZĘŚĆ 3)
PRZEZNACZONA (CZĘŚĆ 4)
POŻĄDANA (CZĘŚĆ 5
ZARĘCZONA (CZĘŚĆ 6)
ZAŚLUBIONA (CZĘŚĆ 7)
ODNALEZIONA (CZĘŚĆ 8)
WSKRZESZONA (CZĘŚĆ 9)
UPRAGNIONA (CZĘŚĆ 10)
NAZNACZONA (CZĘŚĆ 11)
Słuchaj książek z serii KRĘGU CZARNOKSIĘŻNIKA w formie audiobooków!
Copyright © Morgan Rice, 2014
Wszelkie prawa zastrzeżone. Za wyjątkiem wyjątków określonych w ustawie U.S. Copyright Act z 1976 roku, żadna część tej publikacji nie może być powielana, dystrybuowana ani zmieniana (w żadnej formie ani w żadnym znaczeniu) ani przechowywana w bazach danych, czy systemach wyszukiwania treści bez uprzedniej zgody autorki.
Ten ebook przeznaczony jest wyłącznie do osobistego użytku. Nie może on być odsprzedawany, ani oddawany innym ludziom. Jeśli chcesz podzielić się tą książką z inną osobą, prosimy, o zamówienie dodatkowej kopii dla każdego odbiorcy. Jeśli czytasz tę książkę, a nie została ona przez ciebie zamówiona, albo nie została zamówiona do wyłącznego użycia przez ciebie, prosimy o jej zwrócenie i zamówienie własnej kopii. Dziękujemy za uszanowanie ciężkiej pracy autorki.
Niniejsze dzieło opisuje historię fikcyjną, imiona, bohaterowie, firmy, organizacje, miejsca, uroczystości i wydarzenia również stanowią wytwór wyobraźni autorki i są fikcyjne. Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych osób, żyjących lub martwych, są przypadkowe.
CONTENTS
ROZDZIAŁ PIERWSZY
ROZDZIAŁ DRUGI
ROZDZIAŁ TRZECI
ROZDZIAŁ CZWARTY
ROZDZIAŁ PIĄTY
ROZDZIAŁ SZÓSTY
ROZDZIAŁ SIÓDMY
ROZDZIAŁ ÓSMY
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
ROZDZIAŁ JEDENASTY
ROZDZIAŁ DWUNASTY
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
ROZDZIAŁ SZESNASTY
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY
ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY
“Teraz kiedy w tył spojrzałem:
Widzę, że również tam istnieje świat.”
--William Shakespeare
Koriolan
Gwendolyn stała na wybrzeżu Wysp Górnych i wpatrywała się w ocean. Z przerażeniem obserwowała jak rozpościerająca się wokoło mgła pochłania jej dziecko. Kiedy patrzyła jak na odpływającego coraz dalej Guwayne’a, dryfującego w stronę linii horyzontu, jej serce rozdzierało się na pół. Fala niosła go Bóg wie gdzie, z każdą sekundą oddalał się od niej coraz bardziej.
Łzy spływały jej po policzkach, kiedy na niego patrzyła – nie była w stanie oderwać wzroku od syna, na resztę świata pozostając zupełnie obojętną. Straciła poczucie czasu i przestrzeni, nie czuła własnego ciała. Część niej umierała w środku, kiedy obserwowała jak osoba, którą kochała najbardziej na świecie, znikała za falami oceanu. Część niej została wchłonięta przez ocean wraz z Guwaynem.
Gwen nienawidziła siebie za to co zrobiła, ale z drugiej strony wiedziała, że był to jedyny sposób na to, aby ocalić jej dziecko. Słyszała ryki i grzmoty za swoimi plecami – wiedziała, że już niedługo cała wyspa zostanie pochłonięta przez ogień i absolutnie nic na świecie nie jest w stanie tego zmienić. Ani Argon, który wciąż pozostawał w beznadziejnym stanie; ani Thorgrin, który był daleko stąd, w Krainie Druidów; ani Alistair z Ereciem, którzy również byli bardzo daleko, na Wyspach Południowych; ani Kendrick wraz ze Srebrnymi, czy jakikolwiek inny dzielny mężczyzna, który znajdował się tu na miejscu – żaden z nich nie był bowiem w stanie zmierzyć się ze smokiem. Potrzebowali magii – i niestety była to jedyna rzecz, do której nie mieli dostępu.
I tak mieli szczęście, że udało im się uciec z Kręgu, ale teraz, Gwen doskonale zdawała sobie z tego sprawę, przeznaczenie wreszcie ich dopadło. Był to czas, w którym przyjdzie im spojrzeć śmierci prosto w twarz. Ta bowiem goniła ich już od pewnego czasu.
Gwendolyn odwróciła się i spojrzała w stronę horyzontu, nawet stąd była w stanie dostrzec czarną chmarę smoków podążających w ich kierunku. Pozostało jej niewiele czasu. Nie chciała umrzeć sama, tutaj na wybrzeżu. Chciała być wtedy ze swoimi ludźmi, chroniąc ich najlepiej jak tylko potrafiła.
Po raz ostatni odwróciła się w stronę oceanu, mając nadzieję, że uda jej się jeszcze raz dojrzeć Guwayne’a.
Jednak niczego już tam nie było. Guwayne był teraz daleko od niej, gdzieś za linią horyzontu, podróżując do świata, którego ona nigdy nie pozna.
Boże, proszę – modliła się Gwen – czuwaj nad nim. Weź moje życie zamiast jego. Zrobię wszystko. Tylko spraw, aby Guwayne był bezpieczny. Pozwól mi jeszcze kiedyś go uścisnąć. Proszę. Błagam Cię.
Gwendolyn otworzyła oczy, mając nadzieję na jakiś znak, może tęczę na niebie – cokolwiek.
Jednak horyzont pozostawał pusty. Nie było na nim nic oprócz czarnych, złowrogich chmur – jakby świat był na nią wściekły za to co zrobiła.
Łkając, Gwen odwróciła się od oceanu w stronę tego, co pozostało z jej życia. Zaczęła biec, a każdy krok przybliżał ją do ostatniej chwili, którą spędzi ze swoimi ludźmi.
*
Gwen stała przy górnych balustradach fortu Tirusa, otoczona dziesiątkami swoich ludzi, wśród których znajdowali się jej bracia – Kendrick, Reece i Godfrey, jej kuzynostwo – Matus i Stara, a także Steffen, Aberthol, Srog, Brandt, Atme i cały Legion. Wszyscy wpatrywali się w niebo. Byli milczący i ponury, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co czeka ich już niebawem.
Stali tam bezradni, słuchając nadchodzących z oddali ryków, które trzęsły ziemią w posadach. Obserwowali jak Ralibar toczy dla nich swoją wojnę – samotny dzielny smok robił co tylko mógł, aby powstrzymać nalot wrogich bestii. Serce Gwen krwawiło kiedy patrzyła na walkę Ralibara – walczył tak dzielnie, z takim oddaniem, sam jeden przeciwko dziesiątkom smoków, a mimo tego wciąż pozostawał nieustraszony. Zionął w nich ogniem, podniósł swoje wielkie szpony i drapał, łapał je i zatapiał kły w ich gardłach. Był nie tylko od nich silniejszy, ale też szybszy. Doskonale prezentował się w bitwie.
Kiedy Gwen patrzyła na to wszystko, w jej sercu pojawiła się ostatnia iskra nadziei. Część niej ośmieliła się uwierzyć, że być może Ralibar będzie w stanie ich ochronić. Widziała, jak zrobił unik i zanurkował, kiedy trzy smoki zionęły ogniem w stronę jego głowy, prawie go trafiając. Ralibar rzucił się do przodu i zatopił swoje szpony w klatce piersiowej jednego ze smoków, a następnie ściągnął go w dół, w kierunku oceanu.
Kiedy tak nurkował, kilka smoków skierowało ogień na jego grzbiet – Gwen z przerażeniem patrzyła na to, jak Ralibar, wraz z zaatakowanym przez niego smokiem, stają się jedną wielką kulą ognia, która spada wprost do morza. Smok stawiał opór, ale Ralibar użył całej swojej siły, aby zanurzyć go w morskich falach – wkrótce oba smoki zniknęły w odmętach oceanu.
Dało się słyszeć głośny syk, którego powstaniu towarzyszyły kłęby dymu – woda zgasiła otaczający ich ogień. Gwen patrzyła z niecierpliwością co się stanie, mając nadzieję, że Ralibarowi nic się nie stało – kilka chwil później wynurzył się, sam. Drugi smok również wypłynął na powierzchnię, unosił się na falach, martwy.
Bez wahania Ralibar wystrzelił w kierunku dziesiątek smoków, które nurkowały w jego kierunku. Kiedy schodziły w dół, otwierały swoje wielkie szczęki, celując w Ralibara. Ten zaatakował – naprężył ogromne szpony, odchylił się w tył rozpościerając skrzydła, a następnie pochwycił dwa smoki i ściągnął je w dół, wprost do oceanu.
Przytrzymał je pod wodą, jak zrobił to poprzednio, a kilkanaście smoków rzuciło się na jego odsłonięty grzbiet. Cała grupa runęła w stronę wody, zanurzając w niej Ralibara. Ten walczył dzielnie, jednak pozostałe smoki miały zbyt dużą przewagę liczebną – runął więc w wodę, przytrzymany przez kilkanaście smoków, które skrzeczały w furii.
Gwen przełknęła ślinę, jej serce rozdzierało się na widok tego, jak dzielnie Ralibar walczy w ich obronie. Całkiem sam. Najbardziej na świecie pragnęła teraz, aby była w stanie mu pomóc. Wnikliwie obserwowała powierzchnię wody, czekając, mając nadzieję na jakikolwiek znak, licząc na to, że uda mu się wypłynąć.
Jednak, ku jej przerażeniu, Ralibar nie pojawił się.
Pozostałe smoki wypłynęły, wzniosły się, przegrupowały i ruszyły w stronę Wysp Górnych. Wydawało się, że patrzą wprost na Gwendolyn – wydały z siebie potężny ryk i rozpostarły skrzydła.
Gwen poczuła jak jej serce rozpada się na kawałki. Jej najdroższy przyjaciel Ralibar, ich ostatnia nadzieja, ostania linia obrony, był martwy.
Gwendolyn odwróciła się do swoich ludzi, którzy pozostawali w szoku. Wiedzieli co teraz nastąpi – niemożliwa do powstrzymania fala destrukcji.
Gwen otworzyła usta, a słowa utknęły jej w gardle.
- Bijcie w dzwony – udało jej się wreszcie powiedzieć drżącym głosem. – Rozkażcie ludziom, aby się schronili. Każdy, kto pozostaje na powierzchni, ma zejść do podziemi, natychmiast. Do jaskiń, do piwnic – gdziekolwiek, byle nie zostawać tutaj. Rozkażcie im – natychmiast!
- Bijcie w dzwony! – wrzasnął w stronę podwórza Steffen, podbiegając do krawędzi fortu. Wkrótce dźwięk dzwonów rozbrzmiał na dziedzińcu. Setki ludzi, osób ocalałych z Kręgu, uciekało teraz w poszukiwaniu schronienia. Kierowali się do jaskiń na obrzeżach miasta, bądź spieszyli w stronę piwnic i schronów znajdujących się pod ziemią. Przygotowywali się na nieuchronne nadejście fali ognia, która lada moment miała się tutaj pojawić.
- Królowo, – powiedział Srog, odwracając się w stronę Gwen – może będziemy w stanie schronić się w tym forcie. W końcu jest zbudowany z kamienia.
- Nie wiesz do czego zdolny jest gniew smoków – odpowiedziała. – Nic, co pozostaje na powierzchni, nie będzie bezpieczne. Nic.
- Ale Pani, może jednak w tym forcie będziemy bezpieczniejsi – namawiał. – Ta budowla przetrwała próbę czasu. Jej ściany są grube na stopę. Czy nie wolałabyś być tutaj, aniżeli pod ziemią?
Gwen pokręciła głową. Usłyszała ryk, spojrzała w dal i zobaczyła zbliżające się smoki. Jej serce złamało się, kiedy zobaczyła jak w oddali smoki spuszczają ścianę ognia na jej flotę, która stacjonowała w południowym porcie. Patrzyła jak jej cenne statki, jej droga ucieczki z tej wyspy, piękne statki, których zbudowanie zajęło dekady, w jednej chwili zamieniły się w nicość, stały się jedynie podpałką. Na szczęście przewidziała, że tak właśnie się stanie i ukryła kilka z nich po drugiej stronie wyspy. Miała zamiar ich użyć, gdyby jej i jej ludziom udało się przeżyć.
- Nie ma czasu na dyskusję. Wszyscy się stąd kiedyś wydostaniemy. Za mną.
Ruszyli za Gwen kiedy ta zeszła z dachu i pospieszyła w dół krętymi schodami. Prowadziła ich tak szybko, jak tylko była w stanie. Kiedy tak szli, Gwen instynktownie chciała przytrzymać Guwayne’a – jej serce złamało się po raz kolejny, kiedy zdała sobie sprawę z tego, że go tutaj nie ma. Schodząc ze schodów czuła, że coś w niej umiera. Słyszała, jak wszyscy za nią podążają, przeskakując po dwa stopnie w dół, starając się jak najszybciej dotrzeć do bezpiecznego miejsca. Gwen słyszała ryki smoków coraz bliżej, ziemia pod nimi już powoli zaczynała się trząść, modliła się tylko, aby Guwayne był bezpieczny.
Gwen wyskoczyła z zamku i pobiegła wraz z innymi przez dziedziniec. Wszyscy przemieszczali się w stronę wejścia do lochów, w których od dawna nie było już żadnych więźniów. Kilku jej żołnierzy czekało przed stalowymi drzwiami, zabezpieczającymi schody prowadzące do podziemi. Zanim jednak przez nie przeszli, Gwen zatrzymała się i odwróciła w stronę swoich ludzi.
Zobaczyła, że kilka osób wciąż biegnie przez dziedziniec. Krzyczeli ze strachu i w oszołomieniu nie wiedzieli, dokąd się udać.
- Chodźcie tutaj! – krzyknęła. – Chodźcie pod ziemię! Wszyscy!
Gwen odeszła w bok, starając się upewnić, że wszyscy są bezpieczni, a jej ludzie, jeden po drugim, przebiegali obok niej i wbiegali na kamienne schody, po czym znikali w ciemnościach.
Ostatnimi osobami, które zatrzymały się i stanęły obok niej, byli jej bracia Kendrick, Reece i Godfrey oraz Steffen. Cała piątka odwróciła się i spojrzała w niebo, a wtedy nastąpił kolejny, wstrząsający ziemią ryk.
Gromada smoków była już tak blisko, że Gwen mogła ją zobaczyć, zaledwie kilkaset jardów dalej. Ich skrzydła były tak ogromne, że wręcz trudno było w to uwierzyć. Zmierzały tu pewne siebie, śmiałe, z pyskami przepełnionymi furią. Trzymały szeroko otwarte szczęki z nadzieją na to, że uda im się wszystkich rozszarpać. Każdy z ich zębów był wielkości Gwendolyn.
A więc – pomyślała Gwendolyn – tak właśnie wygląda śmierć.
Po raz ostatni rozejrzała się wokoło i zobaczyła, że setki jej ludzi schroniło się w swoich nowych domach, na powierzchni, odmawiając zejścia pod ziemię.
- Powiedziałam, że mają zejść pod ziemię! – wrzasnęła Gwen.
- Część z naszych ludzi posłuchała, – zauważył ponuro Kendrick, potrząsając głową – ale wielu niestety nie.
Gwen poczuła, że coś rozdziera ją od środka. Wiedziała co stanie się z ludźmi, którzy pozostaną na powierzchni. Dlaczego oni zawsze muszą być tacy uparci?
I wtedy to się stało – pierwszy smok zionął ogniem w ich kierunku. Był na tyle daleko, że nie udało mu się ich spalić, ale jednocześnie na tyle blisko, że Gwen poczuła podmuch gorąca na swojej twarzy. Patrzyła z przerażeniem jak narastają wrzaski jej ludzi – osób znajdujących się po drugiej stronie dziedzińca, które zdecydowały się pozostać na powierzchni, w swoich mieszkaniach, albo w forcie Tirusa. Kamienny fort, tak niezniszczalny jeszcze przed chwilą, stał teraz w ogniu, strzelając płomieniami na boki, w przód i w tył. Był teraz niczym innym jak zwykłym budynkiem stojącym w płomieniach. Jego kamienne ściany dosłownie w momencie zostały zwęglone i osmolone. Gwen przełknęła ślinę, zdając sobie sprawę z tego, że gdyby próbowali przeczekać wszystko w forcie, właśnie wszyscy byliby martwi.
Pozostali nie mieli jednak tyle szczęścia – krzyczeli płonąc i uciekali po ulicach, zanim upadli na ziemię. Okropny swąd palonego ciała przeszył otaczające ich powietrze.
- Pani, – powiedział Steffen – musimy zejść pod ziemię. Natychmiast!
Gwen nie potrafiła powstrzymać się od łez. Wiedziała, że Steffen ma rację. Pozwoliła poprowadzić się przez innych, pozwoliła, by przeciągnęli ją przez bramy i ściągnęli schodami w dół. W ciemność. Fala ognia toczyła się w ich kierunku. Stalowe drzwi zatrzasnęły się dosłownie sekundę po tym, jak je przekroczyli. Poczuła ich echo odbijające się za jej plecami. Wydawało jej się, jakby właśnie zatrzasnęły się drzwi do jej serca.
Alistair, szlochając, uklęknęła obok ciała Ereca, ściskając go mocno. Jej suknię ślubną pokryła jego krew. Kiedy go tak trzymała, świat wokół niej wirował. Poczuła, że zaczyna uchodzić z niego życie. Ciało Ereca pokryte było kłutymi ranami. Jęczał, a Alistair wyczuwała po jego pulsie, że umiera.
- NIE! – jęknęła Alistair, tuląc go w swoich ramionach, kołysząc go. Jej serce rozpadło się na dwoje, czuła się, jakby sama umierała. Człowiek, którego miała poślubić, który patrzył na nią z taką miłością zaledwie kilka chwil temu, leżał teraz w jej ramionach prawie martwy. Ledwie potrafiła to pojąć. Cios nadszedł zupełnie niespodziewanie, w chwili miłości i radości. Został zaskoczony z jej winy. Z powodu jej głupiej zabawy. Dlatego, że poprosiła, aby zamknął oczy i pozwolił jej podejść w jej białej sukni. Poczucie winy owładnęło Alistair. Wydawało jej się jakby to wszystko stało się przez nią.
- Alistair – jęknął.
Spojrzała w dół i zobaczyła, że jego na wpół otwarte oczy zaczynają stawać się puste, że zaczyna uchodzić z nich życie.
- Pamiętaj, że to nie twoja wina – wyszeptał – i pamiętaj, jak bardzo cię kocham.
Alistair płakała, trzymając go przy piersi, czując jak staje się zimny. Kiedy tak siedziała, coś w niej pękło. Dotknęła ją niesprawiedliwość całej tej sytuacji. Coś, co w najmniejszym stopniu nie chciało zgodzić się na jego śmierć.
Alistair nagle poczuła mrowienie, jakby tysiąc szpilek ukłuło ją w koniuszki palców. Jej ciało ogarnęła fala gorąca – od czubka głowy, aż po palce u stóp. Owładnęła ją dziwna siła, coś silnego i pierwotnego, coś czego nie rozumiała. Było to silniejsze niż jakakolwiek moc, którą czuła kiedykolwiek wcześniej, jakby jakiś zewnętrzny duch przejął jej ciało. Czuła, że jej dłonie i ręce palą się z gorąca, odruchowo wyciągnęła ręce i położyła swoje dłonie na piersi i czole Ereca.
Alistair trzymała go w ten sposób, jej ręce stawały się jeszcze gorętsze. Zamknęła oczy. Obrazy przewijały się w jej umyśle. Widziała jak Erec, jako młody chłopiec, opuszcza Wyspy Południowe. Dumny i szlachetny, stojący na potężnym statku. Widziała jak wstępuje do Legionu, do Srebrnych. Jak walczy, jak staje się mistrzem, jak broni Kręgu przed wrogami. Widziała jak siedzi wyprostowany, doskonale prezentując się w siodle, w lśniącej srebrnej zbroi. Wzór szlachectwa i odwagi. Wiedziała, że nie może pozwolić mu umrzeć. Że świat nie może pozwolić sobie na taką stratę.
Dłonie Alistair wciąż stawał się coraz cieplejsze, otworzyła oczy i zobaczyła jak jego oczy się zamykają. Zobaczyła też białe światło, które emanuje z jej dłoni i rozchodzi się wokół ciała Ereca. Widziała jak światło go otacza, jak tworzy wokół niego powłokę. Kiedy go obserwowała, zauważyła, że jego rany zaczynają wchłaniać krew, że powoli zaczynają się zabliźniać.
Oczy Ereca otworzyły się, wypełnione były światłem. Poczuła, że coś się w nim zmienia. Jego ciało, tak zimne jeszcze kilka chwil temu, stawało się coraz cieplejsze. Czuła, że wracają w niego siły witalne.
Erec spojrzał na nią ze zdumieniem i podziwem, a kiedy to uczynił, Alistair poczuła, że jej własna energia się zmniejsza, że jej własne siły życiowe słabną, tak jakby przenosiła własną energię na niego.
Jego oczy zamknęły się i zapadł w głęboki sen. Jej ręce nagle stały się zimne, a kiedy sprawdziła jego puls, poczuła, że wrócił do normalności.
Odetchnęła z wielką ulgą, wiedząc, że przywróciła go z powrotem. Jej dłonie trzęsły się, zmęczone tym, co się przed chwilą stało. Była wyczerpana, ale jednocześnie dumna.
Dziękuję Boże, – pomyślała, kiedy pochyliła się i położyła twarz na jego piersi, przytuliła go płacząc z radości – dziękuję, że nie zabrałeś ode mnie mojego męża.
Alistair przestała płakać i rozejrzała się wokoło – zobaczyła leżący na podłodze miecz Bowyera. Jego rękojeść i ostrze pokryte były krwią. Szczerze nienawidziła Bowyera, bardziej niż mogła to sobie wyobrazić. Była zdeterminowana, aby pomścić Ereca.
Schyliła się i podniosła zakrwawioną broń, jej dłonie również pokryły się krwią kiedy trzymała i oglądała miecz. Chciała go właśnie wyrzucić, przyglądając się jak ląduje daleko, na drugim końcu pokoju, kiedy nagle drzwi do komnaty szeroko się otworzyły.
Alistair odwróciła się trzymając w ręce zakrwawiony miecz i zobaczyła, jak w pośpiechu wchodzi do pomieszczenia rodzina Ereca, otoczona kilkunastoma żołnierzami. Kiedy podeszli bliżej, ich zaskoczenie zmieniło się w przerażenie – wszyscy patrzyli to na nią, to na nieprzytomnego Ereca.
- Co ty zrobiłaś? – wrzasnęła Dauphine.
Alistair spojrzała na nią niczego nie rozumiejąc.
- Ja? – zapytała. – Ja niczego nie zrobiłam.
Dauphine podeszła bliżej i popatrzyła na nią groźnie.
- Doprawdy? – zapytała. – Jedynie zabiłaś naszego najlepszego i najwspanialszego rycerza!
Alistair spojrzała na nią przerażona i nagle zdała sobie sprawę z tego, że wszyscy tu obecni uważają ją za morderczynię.
Spojrzała w dół i zobaczyła zakrwawiony miecz w swojej dłoni, ślady krwi na swoich rękach i na swojej sukni. Zrozumiała, że wszyscy myślą, że to ona to zrobiła.
- Ale to nie ja go dźgnęłam – zaoponowała Alistair.
- Nie? – spytała oskarżająco Dauphine. – A miecz w jakiś magiczny sposób wylądował w twojej dłoni?
Alistair rozejrzała się po pokoju, widząc, że wszyscy zbierają się wokół niej.
- Zrobił to mężczyzna. Mężczyzna, który wyzwał go na pojedynek na polu bitwy – Bowyer.
Pozostali spojrzeli na siebie sceptycznie.
- Czyżby? – odpowiedziała Dauphine. – A gdzie teraz jest ten mężczyzna? – zapytała rozglądając się po pomieszczeniu.
Alistair zobaczyła, że nie ma po nim nawet śladu i pojęła, że wszyscy są przekonani, że kłamie.
- Uciekł – powiedziała. – Zaraz po tym jak go dźgnął.
- A w jaki sposób jego zakrwawiony miecz trafił do twoich rąk? – odparowała Dauphine.
Alistair z przerażeniem spojrzała na znajdującą się w jej dłoni broń. Wypuściła miecz z ręki, a ten z brzękiem upadł na kamienną podłogę.
- Ale dlaczego miałabym chcieć zabić mojego przyszłego męża? – zapytała.
- Jesteś magiem, – powiedziała Dauphine stając obok niej – takim jak ty nie można ufać. Och bracie! – jęknęła Dauphine ruszając do przodu i padając na kolana między Ereciem a Alistair. Objęła Ereca i uścisnęła go.
- Coś ty zrobiła? – szlochała Dauphine.
- Ale ja jestem niewinna! – krzyknęła Alistair.
Dauphine odwróciła się do niej z wyrazem nienawiści na twarzy, następnie spojrzała na żołnierzy.
- Aresztować ją! – rozkazała.
Alistair poczuła łapiące ją od tyłu ręce, które szarpnięciem ustawiły ją do pionu. Była osłabiona, nie była więc w stanie oprzeć się strażnikom, którzy wykręcili jej ręce do tyłu i zaczęli ją wyprowadzać. Niewiele obchodziło ją co się z nią stanie, jednak teraz, kiedy ją wyprowadzali, nie mogła znieść myśli o tym, że zostanie oddzielona od Ereca. Nie teraz, nie kiedy najbardziej jej potrzebował. Uzdrawiająca moc, którą mu przekazała, była jedynie tymczasowa. Wiedziała, że będzie potrzebował kolejnej sesji, a jeśli jej nie dostanie – umrze.
- NIE! – wrzasnęła. – Zostawcie mnie!
Ale jej krzyki pozostały bez odzewu. Wyprowadzali ją, jakby była kolejnym, zwyczajnym więźniem.
Thor uniósł dłonie i przysłonił oczy, oślepiony światłem, kiedy lśniące, złote drzwi do zamku jego matki otworzyły się szeroko – blask był tak intensywny, że Thor ledwie był w stanie cokolwiek zobaczyć. W jego kierunku kroczyła postać, jakaś sylwetka. Kobieta. Każdą cząstką swojego jestestwa czuł, że to jego matka. Serce Thora waliło kiedy zobaczył, że tam stoi i trzymając ręce pod bokiem patrzy wprost na niego.
Powoli światło zaczęło zanikać. Było teraz wystarczająco łagodne, aby mógł opuścić ręce i na nią spojrzeć. Nastała chwila, na którą czekał przez całe swoje życie, moment, o którym zawsze marzył. Nie umiał w to uwierzyć – to naprawdę była ona. Jego matka. Wewnątrz tego zamku, wznoszącego się na szczycie skały. Thor otworzył szeroko oczy i po raz pierwszy w życiu zawiesił na niej wzrok. Stała zaledwie kilka stóp stąd, odwzajemniając jego spojrzenie. Po raz pierwszy ujrzał jej twarz.
Oddech uwiązł mu w gardle, kiedy na nią patrzył – była to najpiękniejsza kobieta, jaką kiedykolwiek widział. Wyglądała na ponadczasową – zdawała się być jednocześnie stara i młoda, jej skóra była niemal przezroczysta, a twarz lśniąca. Uśmiechnęła się do niego uroczo, jej długie blond włosy sięgały do pasa. Miała duże, jasne, przezroczyste, szare oczy. Jej doskonale wyrzeźbione kości policzkowe i linia szczęki były niezwykle podobne do jego własnych. Co jednak najbardziej zaskoczyło Thora, to to, że im dłużej na nią patrzył, tym więcej własnych cech rozpoznawał w jej twarzy – kształt szczęki, usta, cień szarych oczu, a nawet dumnie wyglądające czoło. Wydawało mu się, jakby w pewien sposób, spoglądał na samego siebie. Wyglądała też równie efektownie jak Alistair.
Matka Thora ubrana była w białą jedwabną togę i pelerynę. Kaptur jej szaty był opuszczony. Stała z opartymi pod bokiem rękami, które zdobiła biżuteria. Jej dłonie były smukłe, a skóra wydawała się tak gładka, jakby należała do niemowlęcia. Thor wyczuwał intensywną energię jaka od niej biła. Była ona silniejsza niż jakakolwiek energia, której dotychczas doświadczył. Jakby otaczało go słońce. Gdy tak stał pławiąc się widokiem, poczuł skierowaną w swoją stronę falę miłości. Nigdy wcześniej nie czuł tak bezwarunkowej miłości i akceptacji. Czuł się, jakby tu właśnie należał.
Stojąc tu teraz przed nią, Thor poczuł wreszcie, że część niego samego wreszcie się wypełniła. Poczuł, jakby wszystko na świecie było teraz tak, jak ma być.
- Thorgrinie, mój synu – powiedziała.
Był to najpiękniejszy głos jaki kiedykolwiek słyszał. Miękki, odbijający się od starożytnych kamiennych ścian zamku, brzmiał jakby dobył się z samych niebios. Thor stał tam zaskoczony, nie mając pojęcia co powiedzieć. Czy to wszystko było prawdziwe? Zastanawiał się, czy nie jest to kolejna kreacja Krainy Druidów, po prostu kolejna zjawa, kolejny raz kiedy umysł płatał mu figle. Odkąd tylko pamiętał, pragnął przytulić swoją matkę. Posunął się więc krok naprzód, zdeterminowany, aby dowiedzieć się, czy to tylko przywidzenie.
Wyciągnął ręce, aby ją objąć, a kiedy to robił, bał się, że jego uścisk napotka jedynie na powietrze, a to co widzi okaże się li tylko iluzją. Ale kiedy spróbował ją uchwycić, poczuł, że jego ramiona oplatają się wokół niej, poczuł, że dotyka prawdziwej osoby – co więcej, osoba ta odwzajemniała jego uścisk. Było to najcudowniejsze uczucie na całym świecie.
Przytuliła go mocno, a Thor poczuł się wspaniale, wiedząc, że jest prawdziwa. Wiedząc, że wszystko to jest prawdziwe. Że ma matkę, że ona naprawdę istnieje, że stała tu we własnej osobie, w całym tym świecie iluzji i fantazji – i że naprawdę jej na nim zależało.
Po dłuższej chwili, odchylili się od siebie – Thor spojrzał na nią ze łzami w oczach i zobaczył, że jej oczy również są mokre od łez.
- Jestem z ciebie taka dumna synu – powiedziała.
Patrzył na nią, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa.
- Ukończyłeś swoją podróż – dodała. – Zasłużyłeś na to, aby tu być. Zawsze wiedziałam, że uda ci się stać tym, kim się właśnie stałeś.
Thor przyglądał się jej, wciąż pozostając zdumionym, że ona naprawdę istnieje. Zastanawiał się, co powiedzieć. Przez całe swoje życie miał do niej tyle pytań, a teraz, stojąc tuż przed nią, miał w głowie pustkę. Nie wiedział nawet gdzie zacząć.
- Chodź ze mną – powiedziała i odwróciła się. – Pokażę ci miejsce, w którym się urodziłeś.
Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę, którą Thor uchwycił.
Szli obok siebie wchodząc do zamku. Matka wskazywała mu drogę, emanując światłem, które odbijało się od ścian. Thor zastanawiał się nad tym wszystkim – było to najbardziej olśniewające miejsce, jakie widział w całym swoim życiu. Ściany zrobione były z połyskującego złota, wszystko lśniło, doskonałe, surrealistyczne. Wydawało mu się, jakby znalazł się w magicznym, niebiańskim zamku.
Szli w dół, długim korytarzem o łukowatym suficie. Od wszystkiego odbijało się światło. Thor spojrzał w dół i zobaczył, że podłoga pokryta była diamentami, połyskiwała milionem punkcików światła.
- Dlaczego mnie zostawiłaś? – spytał nagle Thor.
Były to pierwsze słowa jakie wypowiedział. Zaskoczyły one nawet jego samego. Z wszystkich rzeczy, o które chciał ją zapytać, z jakiegoś powodu te słowa wyskoczyły z niego jako pierwsze. Poczuł się zakłopotany i zawstydzony, że nie był dla niej milszy. Wcale nie chciał być szorstki.
Jednak współczujący uśmiech jego matki nie zniknął z jej twarzy. Szła obok i patrzyła na niego z czystą miłością. Czuł z jej strony wielką miłość i akceptację. Czuł, że go nie osądzała, niezależnie od tego, co powiedział.
- Masz prawo się na mnie złościć – powiedziała. – Muszę prosić cię o wybaczenie. Ty i twoja siostra znaczyliście dla mnie więcej, niż cokolwiek innego na świecie. Chciałam wychować was tutaj – ale nie mogłam. Ponieważ jesteście wyjątkowi. Oboje.
Przeszli przez kolejny korytarz. Matka zatrzymała się i odwróciła w stronę Thora.
- Nie jesteś zwyczajnym Druidem, Thorgrinie, nie jesteś też zwyczajnym wojownikiem. Jesteś najwspanialszym wojownikiem jaki kiedykolwiek istniał i będzie istniał na świecie – jak również najwspanialszym Druidem. Twoje przeznaczenie jest wyjątkowe. Twoje życie zostało zaplanowane jako coś większego, znacznie większego, niż tylko to miejsce. Twoje życie i twoje przeznaczenie zostały pomyślane jako coś, co musisz dzielić ze światem. To właśnie dlatego musiałam puścić cię wolno. Musiałam pozwolić ci, zaistnieć w świecie. Musiałam pozwolić ci, stać się człowiekiem, którym teraz jesteś. Pozwolić ci doświadczyć wszystkiego co przeżyłeś, abyś nauczył się być wojownikiem, którym od początku miałeś się stać.
Wzięła głęboki oddech.
- Widzisz Thorgrinie, to nie odosobnienie i przywileje tworzą wojownika, ale trud i niewygody, ból i cierpienie. Cierpienie przede wszystkim. Patrzenie na to, jak cierpisz, było dla mnie niezwykle trudne – jednak, paradoksalnie, było to coś, czego potrzebowałeś najbardziej, aby stać się człowiekiem, którym teraz jesteś. Rozumiesz Thorgrinie?
Thor, w istocie, po raz pierwszy w życiu rozumiał. Po raz pierwszy w jego życiu wszystko zaczynało mieć sens. Pomyślał o całym cierpieniu na jakie natrafił w swoim życiu – o dorastaniu bez matki; o konieczności usługiwania braciom; o ojcu, który go nienawidził; o wychowaniu w małej, dusznej wiosce, gdzie wszyscy postrzegali go jako kogoś, kto nic nie znaczy. Jego dzieciństwo było jednym wielkim pasmem upokorzeń.
Teraz jednak zaczynał dostrzegać, że tego potrzebował, że cały ten trud i cierpienia zostały dla niego zaplanowane.
- Całe to cierpienie, twoja niezależność, twoje zmagania o to, aby odnaleźć swoją własną drogę – dodała jego matka – były moim darem dla ciebie. Był to dar, który miał uczynić cię silniejszym.
Dar – pomyślał Thorgrin. Nigdy wcześniej nie postrzegał tego w ten sposób. Swego czasu, wyglądało to jak coś, co z darem nie ma absolutnie nic wspólnego – jednak teraz, patrząc w przeszłość, wiedział, że było to dokładnie to. Kiedy jego matka wypowiadała te słowa, zrozumiał, że miała rację. Wszystkie przeciwności, jakim musiał stawić czoła, były darem, który pomógł mu odpowiednio się ukształtować.
Matka odwróciła się i razem kontynuowali spacer po zamku. Umysł Thora zapełnił się milionem pytań, które chciał jej zadać.
- Czy jesteś prawdziwa? – spytał Thor.
Po raz kolejny było mu wstyd, że zachowuje się bez polotu i że znów zadaje pytanie, którego wcale nie planował zadać. Jednak poczuł teraz bardzo silną potrzebę, aby upewnić się w tej kwestii.
- Czy to miejsce jest prawdziwe? – dodał. – Czy może jest to tylko iluzja, może to wytwór mojej wyobraźni, podobnie jak reszta tych ziem?
Matka uśmiechnęła się do niego.
- Jestem równie prawdziwa jak ty.
Thor skinął głową. Odpowiedź ta przekonała go.
- Masz rację, że Kraina Druidów to miejsce pełne iluzji, magiczne miejsce samo przez się, – dodała – jednak jestem bardzo prawdziwa. Podobnie jak ty, jestem Druidem. Druidzi nie są tak mocno jak ludzie przywiązani do fizycznych miejsc. Co oznacza, że część mnie żyje tutaj, a inna część – gdzie indziej. To dlatego zawsze jestem z tobą, nawet jeśli nie możesz mnie zobaczyć. Druidzi są jednocześnie wszędzie i nigdzie. Jesteśmy w stanie być naraz w dwóch światach, inaczej niż pozostali.
- Podobnie jak Argon – odpowiedział Thor, przypominając sobie, że Argon potrafi nagle pojawić się i zniknąć, być wszędzie i nigdzie w tym samym czasie.
Skinęła głową.
- Tak – odpowiedziała. – Tak samo jak mój brat.
Thor spojrzał na nią zdziwiony.
- Twój brat? – zapytał.
Potwierdziła.
- Argon jest twoim wujkiem – powiedziała. – Bardzo cię kocha. Zawsze cię kochał. I Alistair też.
Thor rozważał to wszystko, oszołomiony.
Zmarszczył brwi nad czymś się zastanawiając.
- Jednak u mnie to coś innego – powiedział. – Nie czuję tak jak ty. Ja czuję się bardziej przywiązany do miejsca. Nie potrafię podróżować po innych światach równie swobodnie co Argon.
- To dlatego, że w połowie jesteś człowiekiem – odpowiedziała.
Thor pomyślał o tym.
- Jestem tutaj teraz, w tym zamku, w moim domu – powiedział. – Bo to jest mój dom, prawda?
- Tak – odpowiedziała. – Tak, jest. Podobnie jak każdy inny dom, który posiadasz na świecie. Druidzi nie są tak mocno przywiązani do konceptu domu.
- Więc jeśli chciałbym tu zostać, żyć tutaj… mógłbym? – zapytał Thor.
Jego matka pokręciła głową.
- Nie, – odpowiedziała – ponieważ twój czas tutaj, w Krainie Druidów, dobiegł końca. Twoje pojawienie się tutaj było twoim przeznaczeniem – jednak Kraina Druidów jest miejscem, które można odwiedzić tylko jeden raz. Jeśli odejdziesz, już nigdy nie możesz tu wrócić. To miejsce, ten zamek, wszystko co tutaj widzisz, miejsce z twoich snów, które widziałeś przez tak wiele lat – wszystko to zniknie. Niczym rzeka, do której nie można wejść po raz drugi.
- A ty – spytał nagle zaniepokojony Thor.
Jego matka uroczo pokiwała głową.
- Mnie również już nigdy nie zobaczysz. Nie w ten sposób. Jednak zawsze z tobą będę.
Myśl ta zbiła Thora z tropu.
- Nie rozumiem – powiedział. – Wreszcie cię odnalazłem. Wreszcie odnalazłem to miejsce, mój dom. A teraz próbujesz mi powiedzieć, że to wszystko będzie trwało tylko ten jeden raz?
- Matka skinęła głową.
- Dom wojownika jest na zewnątrz, na świecie – powiedziała. – Twoim obowiązkiem jest bycie tam, na zewnątrz. Musisz towarzyszyć innym, chronić ich – i cały czas stawać się lepszym wojownikiem. Bo zawsze możesz być lepszy. Wojownicy nie są przeznaczeni do tego, aby przebywać w jednym miejscu – a już na pewno nie wojownicy, których przeznaczenie jest tak wielkie jak twoje. Napotkasz na swojej drodze wiele wspaniałych rzeczy – wspaniałe zamki, wspaniałe miasta, wspaniałych ludzi. Jednak nie możesz trzymać się żadnej z nich. Życie to wielka fala i musisz pozwolić jej zabrać cię tam, gdzie będzie to konieczne.
Thor zmarszczył brwi, starając się zrozumieć. To było zbyt wiele, jak na jeden raz.
- Zawsze sądziłem, że kiedy cię odnajdę, moja najważniejsza misja zostanie wypełniona.
Uśmiechnęła się do niego.
- Taka jest kolej rzeczy – odpowiedziała. – Dostajemy od życia wielkie misje, albo sami je dla siebie wybieramy, a następnie staramy się je wykonać. Nigdy tak naprawdę nie wyobrażamy sobie, że jesteśmy w stanie je wypełnić – aż nagle, w jakiś sposób, udaje nam się to uczynić. A kiedy to zrobimy i misja zostaje zakończona, w jakiś sposób oczekujemy, że nasze życie powinno się zakończyć. Ale nasze życie dopiero się zaczyna. Wspięcie się na jeden szczyt jest wspaniałym osiągnięciem samym w sobie – jednak prowadzi to również na kolejny, większy szczyt. Wypełnienie jednej misji sprawia, że jesteś w stanie podjąć kolejną, znacznie większą.
Thor spojrzał na nią zaskoczony.
- Tak, – powiedziała czytając w jego myślach – odnalezienie mnie poprowadzi cię do wypełnienia nowej, większej misji.
- Jakaż misja mogłaby być większa? – spytał Thor – Cóż może być większego, niż odnalezienie ciebie?
Uśmiechnęła się, a jej oczy przepełniła mądrość.
- Nie potrafisz nawet wyobrazić sobie jak wielka misja na ciebie czeka – powiedziała. – Niektórzy ludzie rodzą się po to, aby wypełnić tylko jedno zadanie. Niektórzy zaś nie są przeznaczeni do wypełnienia żadnego. Jednak ty, Thorgrinie, urodziłeś się, aby wypełnić dwanaście misji.
- Dwanaście? – powtórzył Thor oszołomiony.
Skinęła głową.
- Miecz Przeznaczenia był pierwszą. Poradziłeś sobie z nią w doskonały sposób. Odnalezienie mnie było kolejną. Wypełniłeś więc już dwie z nich. Pozostało ci jeszcze dziesięć. Dziesięć misji, większych nawet niż te dwie.
- Jeszcze dziesięć? – spytał. – Jeszcze większych? Jak to w ogóle możliwe?
- Pozwól, że ci pokażę – powiedziała, podchodząc do niego. Następnie objęła go delikatnie ramieniem i poprowadziła w dół korytarza. Przeszli przez błyszczące szafirowe drzwi i znaleźli się w komnacie zrobionej w całości z szafirów. Lśniła na zielono.
Matka Thora poprowadziła go przez pomieszczenie, wprost do zakończonego łukiem, kryształowego okna. Thor stał obok niej, podniósł rękę i położył dłoń na krysztale – po prostu poczuł, że powinien to zrobić. Kiedy zaś to uczynił obie części okna delikatnie się otworzyły.
Thor spojrzał na ocean, omiatając wzrokiem tutejszą panoramę. Wszystko wokół spowijała oślepiająca mgła. Białe światło odbijało się od wszystkiego, co sprawiało, że można się było poczuć, jakby przysiadło się na szczycie samego nieba.
- Spójrz wokoło – rzekła – i powiedz mi co widzisz.